Powstanie Warszawskie jest dla mnie wydarzeniem, z którym nie potrafię sobie poradzić. Nie mogę wzbudzić w sobie poczucia, że było warto poświęcić życie tych setek tysięcy ludzi (nawet ta liczba oddczłowiecza, bo zaciera wyjątkowy, pojedynczy świat każdego i każdej z nich, który zniknął wraz z pojedynczą śmiercią, poprzedzoną nieowybrażalnym, pojedynczym strachem i cierpieniem).
Nie mogę siebie przekonać, że było warto poświęcić Warszawę, miasto, które już stało się moim miastem, mimo że nie stąd pochodzę. 1 sierpnia nie mogę przestać myśleć o tym, jaki byłby świat, gdyby ci, którzy podjęli decyzję o Powstaniu, zrobili inaczej. Gdyby zdecydowali, że nie ma sensu wysyłać ludzi na śmierć, poczekali kilka miesięcy.
W tym dniu, w którym często cytuje się wojenne wiersze K. K. Baczyńskiego, wolę przywołać Jego przedwojenną „Piosenkę” i pomyśleć o sierpniu, który nie kojarzy się ze śmiercią, ale z ciepłem. O takim świecie, w którym Krzysztof Kamil żyje i dostaje po wojnie zasłużonego Nobla, i ludzie wiwatują na Jego cześć przed Pałacem Saskim, a potem idą na spacer na Nalewki. Tak mogło być – dzisiaj opłakujemy także tę utraconą przyszłość, która nigdy się nie wydarzyła.
K. K. Baczyński
Piosenka
Znów wędrujemy ciepłym krajem,
malachitową łąką morza.
(Ptaki powrotne umierają
wśród pomarańczy na rozdrożach.)
Na fioletowoszarych łąkach
niebo rozpina płynność arkad.
Pejzaż w powieki miękko wsiąka,
zakrzepła sól na nagich wargach.
A wieczorami w prądach zatok
noc liże morze słodką grzywą.
Jak miękkie gruszki brzmieje lato
wiatrem sparzone jak pokrzywą.
Przed fontannami perłowymi
noc winogrona gwiazd rozdaje.
Znów wędrujemy ciepłą ziemią,
znów wędrujemy ciepłym krajem.