Profesor Hartman w „Polityce” napisał felieton o moim felietonie w Gazecie Wyborczej. O ile mogę zrozumieć, że jakiś polityk i jego towarzysze czynią sobie ze mnie chłopca do bicia, żeby się wypromować, o tyle trudno mi uwierzyć w tekst profesora nauk humanistycznych, który chce być poważnym rozmówcą, a jednocześnie pisze, że „pyskuję” i że jestem „chłopczykiem tupiącym kaloszkiem pośrodku kałuży”. A jednak ten tekst zaistniał.
Zadziwiające jest, że tekst, który w dużej mierze jest oparty na argumencie ad personam, znajduje admiratorów, którzy na FB uznają go za wart przeczytania, nie komentując ani słowem tego personalnego elementu. Zastanawiam się jak mam się do tego poziomu „wartości” dostosować. Może kiedy Hartman nazywa mnie „bogaczem”, powinienem nazwać go „biedakiem”, żeby podtrzymać ten żenujący styl? Gdy używa w argumentacji infantylnego obrazu „chłopca w kaloszkach” powinienem nazwać go „Rumcajsem w worze pokutnym”, bo ma brodę i szedł w nim kiedyś w marszu, który wydał mi się groteskowy? Ale powstrzymuję się. Przecież jeśli będziemy promować tak infantylny poziom dyskusji, to ludzie naprawdę pozwolą Czarnkowi rozgonić to nasze akademickie towarzystwo na cztery wiatry.
Tekst Hartmana jest w pewnym sensie bardzo zabawny. Oto facet z profesorskiego domu, w felietonie, w którym chwali się swoim prapradziadkiem-adwokatem przedstawia mnie, wychowanego w domu, w którym oboje rodzice pracowali fizycznie, a dziadek był górnikiem, jako uprzywilejowanego. A potem pisze, że marksizm nie był taki zły, tylko ludzie (w tym ja) go nie zrozumieli.
Ludzie zrozumieli marksizm aż za dobrze, ponieważ jako jedna z niewielu idei miał on szansę być przetestowany w praktyce. Ze skutkiem, o którym profesor Hartman pisze dość lekkim językiem. Ocenia on bowiem skutki marksistowskiej nadziei na sprawiedliwe, pełne dobrobytu społeczeństwo słowami: „okazało się w praktyce, że jednak nie”. Co??? Dostaje Pan, Profesorze Hartman, nagrodę za eufemizm ćwierćwiecza. Marksizm i socjalizm się po prostu nie udały? Nie – one doprowadziły do śmierci i biedy miliony ludzi. A efekty ich zastosowania można ciągle oglądać na Kubie i w Wenezueli, gdyby ktoś zapomniał.
Myślenie marksistowskie wciąż przenika umysły – po jednym z moich spotkań w „Krytyce politycznej” słyszałem zaproszenie na wspólne czytanie „Kapitału”. To z jednej strony dość zaskakujące, ponieważ jest to idea na wskroś skompromitowana. Z drugiej strony marksizm jest popularny na wielu uniwersytetach, zwłaszcza w krajach, których mieszkańcy nigdy go na własnej skórze nie doświadczyli. Dlaczego jest skompromitowany i dlaczego jest popularny?
Jest skompromitowany, ponieważ jest ewolucyjnie, antropologicznie i cybernetycznie błędny. Wiemy to dzięki wielkim myślicielom, którzy tezę tę poparli argumentami wartymi Nobla. Tymczasem Hartman pisze, że nie było tak źle – na przykład w PRL była promocja pracy i innowacji, a nie zabijanie zaradności. Jak ta praca i innowacja w PRL wyglądały wielu z nas pamięta. A promować można wszystko, na przykład TVP promuje konstytucjonalizm i praworządność. Taśma filmowa jak papier jest cierpliwa, a konstytucjonalizm i praworządność w IV RP wygląda tak jak praca i innowacyjność w PRL.
Każdy ustrój zbudowany na filozofii Marksa nienawidzi indywidualizmu, nie nagradza za indywidualny wysiłek i jest niezdolny do zarządzania gospodarką. Nie mogę powtórzyć tutaj całej filozoficznej i ekonomicznej krytyki marksizmu. Jeden tylko przykład: to, że ekonomiczny marksizm jest niezdolny cybernetycznie zarządzać gospodarką i produkować dobrobyt wynika z tego, że jest z niezdolny do szybkiego przetwarzania informacji o świecie – takie informacje może przetwarzać jedynie system rozproszony, taki jak wolny rynek. To tam informacja o potrzebach dociera do zainteresowanego szybko – piekarz wie, ile wyprodukować i jak wycenić chleb, bo wie, ile wczoraj sprzedał. Może więc elastycznie zareagować na informację zwrotną. Gospodarka sterowana centralnie, a więc taka, gdzie na dole ważnych decyzji indywidualnych się nie podejmuje, tak elastycznie reagować nie potrafi. Dlatego jest z gruntu wadliwa.
Lewica jest dość pragmatyczna, więc wie, że marksistowski program ekonomiczny jest niemożliwy do wdrożenia z powyższego, cybernetycznego, i z tysiąca innych powodów. Dlatego jest i powinna być mniej marksistowska, a bardziej socjaldemokratyczna – to chyba jedyna rzecz, co do której z Hartmanem się zgadzamy.
Jednocześnie pisze Hartman, że „programy polityczne partii lewicowych pełne są apoteozy rozwoju – zarówno techniczno-cywilizacyjnego, jak i osobistego”. Jasne – a program polityczny Prawa i Sprawiedliwości jest pełen apoteozy rządów prawa i silnego członkostwa Polski w Unii Europejskiej. W praktyce ta sama lewica obrzydza ludziom liberalizm gospodarczy i przedsiębiorczość. Prowadzi wręcz kampanię w tym zakresie: począwszy od pogardliwej figury „libka”, ośmieszającej wolnościowe myślenie, przez „Janusza biznesu”, karykatury przedsiębiorczości, po rzeczy poważne, na przykład nazywanie Leszka Balcerowicza „Doktorem Mengele”. Ta narracja jest skrajnie szkodliwa dla społeczeństwa, bo niszczy etos zaradności i odpowiedzialności. Czasy się zmieniły, ale kapitalista jest dalej dla lewicy wrogiem publicznym.
Lewica atakująca przedsiębiorczość i niewdrażająca marksizmu ekonomicznego wdraża marksistowski program antropologiczny – ten bowiem jest dość atrakcyjny z jednego powodu: dostarcza łatwego usprawiedliwienia dla wszelkiego rodzaju porażki. Otóż marksizm antropologiczny dość łatwo wyjaśnia, dlaczego ludziom coś się nie udaje. Jest wręcz maszyną produkującą jak na zawołanie kozły ofiarne. Wszystkiemu winny jest ucisk, opresja i dominacja tajemniczych sił. Współczesny marksizm w różnych przebraniach stał się dla wielu ludzi uniwersalną ideologią usprawiedliwienia – ideologią, która zawsze znajdzie magiczny „system”, który czyni sukces niemożliwym. Problem w tym, że niektórzy odnoszą w tym „systemie” sukces, mimo że nie są uprzywilejowani, a inni, nawet jeśli nie odnoszą, szukają winy w sobie, nie w tajemniczym „systemie”. Może dlatego, że nikt im nie wskazał winnego. Jedna prosta ideologia usprawiedliwiająca wszystko. Czyż to nie wspaniałe?
Pisze także Hartman, że moje podejście do alienacji u Marksa jest „niefrasobliwe”. To ocena mało naukowa – nie może jednak Hartman napisać, że jest błędne, ponieważ tego wykazać nie zdołał. Mógłby zamiast zarzutu niefrasobliwości na przykład zacytować taki fragment:
„Karol Marks i Fryderyk Engels poddali wnikliwemu badaniu pierwotne, kapitalistyczne uprzemysłowienie, które powodowało powszechną i daleko posuniętą degradację pracy fizycznej, oraz ujawnili groźbę wyniszczenia klas pracujących. Podjęli jednocześnie problem określenia warunków, które muszą zaistnieć, aby praca wynikająca dotąd z ekonomicznego przymusu i traktowana jako ciężar i zło konieczne, coraz bardziej stawać się mogła działalnością dostarczającą satysfakcji, nie związanej bezpośrednio z materialnym ekwiwalentem otrzymywanym za jej wykonywanie. Tylko bowiem w tego rodzaju działalności produkcyjnej człowiek może potwierdzać swoją przydatność społeczną oraz znajdować zadowolenie, a równocześnie ujawniać i rozwijać własne talenty i inicjatywy. Szczególnie praca wymagająca wysokich kwalifikacji zawodowych, pozostawiająca pracownikowi duży margines samodzielności, pozwalająca ujawniać jego osobistą inicjatywę i pomysłowość, może przestać być, dzięki swoim walorom, wyłącznie środkiem zapewnienia egzystencji, a stać się samodzielnym celem, elementem niezbędnym w życiu człowieka.”
(R. Jadczak)
Nie zacytował jednak, a gdyby to zrobił, to musiałby przyznać, że takiej wizji pracy żaden ustrój oparty na filozofii Marksa nie uzyskał w praktyce. Tymczasem jest to wizja pracy, którą od czasu do czasu udało się osiągnąć ustrojom opartym na połączeniu liberalizmu i kapitalizmu, a której etos ja głoszę w moim felietonie, a który atakuje w życiu codziennym lewica.
Do obrazu współczesnej myśli lewicowej trzeba jeszcze dodać nihilizm, wynikający z lewicowej interpretacji popularnych nadal filozofów postmodernistycznych. W oparciu o relatywizm każdej interpretacji, głoszony przez Derridę, lewica promuje wizję świata, w której nie ma żadnej, choćby intersubiektywnej miary dla tego, co lepsze i gorsze. W oparciu o archeologię wiedzy Foucaulta uznaje każdy standard za opresję. A w oparciu o myśl Lyotarda każdą opowieść aksjologiczną za oszukańczą metanarrację. I tak otrzymujemy lewicowy obraz człowieka, który jest pełen resentymentu, bo przecież ktoś go skrzywdził, jest pełen pogardy dla przedsiębiorczości i zaradności, bo przecież to intelektualny wstyd oraz zupełnie zdezorientowany aksjologicznie.
To zdezorientowanie aksjologiczne znajduje swoje ujście w powtarzaniu cybernetycznego błędu marksizmu – w ograniczaniu przepływu informacji, widocznego przez tendencje cenzorskie. Ich objawem jest agresywne potępianie każdego, kto waży się myśleć inaczej. Jest ono widoczne najmocniej w zabijającej wolność słowa „cancel culture” (kulturze anulowania). Jest ona społeczną wersją zatykania uszu i kopania osoby o odmiennych poglądach, w efekcie której wygania się tę osobę z miejsca, gdzie toczy się dyskusja – z agory, ewentualnie z piaskownicy.
Przejawem chęci wykluczenia z dyskusji są wiadomości, które pojawiły się dość szeroko w związku z moim felietonem w Gazecie Wyborczej, a które można podsumować treścią „czy on może już się zamknąć?”. Otóż nie zamierzam, bo wolność słowa jest dla mnie ważna. Przejawem chęci wykluczenia z dyskusji jest także personalna część felietonu Hartmana. Hartman, dokładnie tak jak pisałem w piątek, chce mnie rozkułaczyć – na przykład z powagi (dlatego mnie upupia), albo z autorytetu filozoficznego (wprawdzie sam przyznaje w tekście, że napisał w życiu jeden artykuł z zakresu filozofii prawa, jednak nie przeszkadza mu to całkowicie przekreślić mój dorobek w tym zakresie – pisze przecież w końcówce, abym się trochę zapoznał z tym przedmiotem, zanim zacznę się podpisywać „specjalista od filozofii prawa”). Jak u wielu ideologów lewicowych, potępienie przeciwnika daje mu zapewne satysfakcję moralną: aksjologiczny order za walkę z wrogiem ludowym.
Zamiast próby ożywienia marksizmu warto byłoby zatem filozoficznie porozmawiać o problemach współczesnej myśli lewicowej: o relatywizmie, bo nie każda interpretacja jest równoprawna oraz o nihilizmie (ideał jest opresją, bo powoduje dyskomfort, stąd każdy ma prawo pozostać, kim jest – nie ma wszak miary, która pozwoliłaby oceniać, co lepsze, a co gorsze, i nie ma już konceptualizacji ideału – poza mglistą komunistyczną utopią, która nie ma mocy ukierunkowania ludzkich działań naprawczych, bo jest zbyt mglista). Jestem gotowy na taką rozmowę, także z Hartmanem. Ale stawiam jeden warunek – niech przestanie używać w swoich felietonach infantylnych figur retorycznych. Bardziej bowiem świadczą one o autorze niż adresacie, a ja chciałbym dyskutować z kimś poważnym.
super tekst. Pan Matczak pisze jak jest!
Jakieś pierdolenie
Może i Kuba nie jest państwem przesadnie bogatym, ale wystarczy się rozejrzeć po okolicznych większych krajach, żeby zobaczyć, że brak socjalizmu w tamtych rejonach niekoniecznie skutkuje czymś lepszym.
Kuba – PKB per capita 9.100 USD, Haiti – 1.177 USD, Domikana – 7.270 USD, Jamajka – 4.665 USD
To może – skoro szukamy porównania z sąsiadami – podasz PKB per capita dla USA? Szukając porównania dla danych ekonomicznych Polski, nie szukałbym bazy na Białorusi…
@Witold dlaczego USA, które jest krajem wielokrotnie większym od Kuby o innej historii ma być lepszym porównaniem niż Haiti czy Dominikana, kraje o podobnej historii kolonializmu, wielkości i strukturze gospodarczej?
Pana największym problemem jest to, że nie rozumie pan problemów zwykłych ludzi. Dla pana postulaty lewicy są głupie, uważa pan że ludzie to lenie i chcą żyć z pana podatków. Bzdura. Ludzie pracują po 40h w tygodniu i nie stać ich na samotny wynajem mieszkania, nie mówiąc o innych rzeczach. Ale pana to nie obchodzi, pan się dorobił i jest bogaty, a jak ktoś jest biedny to tylko jego wina. Bzdura. To nie jest normalny świat, żyjemy w podłym świecie, lewica pochyla się nad problemami ludzi na których pan nawet nie spojrzy. Proszę porozmawiać z kimś kto za uczciwą pracę zarabia 3000zl brutto, zapytać o to jak mu się żyje. Czasem trzeba spojrzeć dalej niż na czubek własnego nosa
Nie dysponuję czasem, który pozwoliłby mi na napisanie obszerniejszego komentarza. Chciałem za to polecić Panu jedną – obszerną – książkę: “Głód” Martína Caparrósa. Przeczyta Pan o tym, za jak wiele śmierci i nieszczęść odpowiada kapitalizm ze swoim szybkim przetwarzaniem informacji. Nie piszę tego, żeby wykazywać, że socjalizm jest lepszy od kapitalizmu. Po prostu warto dostrzec, a po lekturze Caparrósa nie jest to trudne, swój przywilej. I z tej perspektywy warto zobaczyć to, co w kapitalizmie nie działa. Jest tego całkiem sporo. I jak Pan pewnie zauważył, od krytyki kapitalizmu kapitalizm z miejsca nie upada. Wręcz przeciwnie, potrafi świetnie zarobić na swoich krytykach. Nie znaczy to, że we współczesnej Polsce nie można krytykować i korygować błędów kapitalizmu. To nie zbrodnia.
Ale jakim problemem? Szanowny Pan Marcin nie ma żadnego problemu. Nieustannie tylko ktoś do niego ma problem. Bo jest zbyt wyedukowany, zbyt wnikliwy, analityczny, rozumny, elokwentny, ambitny i szczery.
Każdy ma wybór w kwestii swojej pracy. I jeśli ktoś nie chce włożyć więcej wysiłku to nie włoży. Niczego się nie nauczy. I wtedy faktycznie możesz użalać się nad kimś zarabiającym 3000 brutto i wtedy nie dziwi mnie, ze ktoś nie jest w stanie wynająć mieszkania. (Pomijam, ze są pokoje po 800 zł, skoro aż tak mu potrzeba).
Nakład pracy i zaangażowania jest miarodajny w tym, jakie wynagrodzenie oraz satysfakcję z wykonywanej pracy człowiek otrzymuje. Jeśli kogoś interesuje poziom zaangażowania na poziomie stania 8 godzin przy taśmie i robienia nieustannie tego samego, w czym mógłby zastąpić go ktokolwiek- nie oczekujmy, żeby za takie ambicje, postawę i przydatność dawać komuś więcej niż minimalną i niech człowiek taki nie marzy o designerskim mieszkaniu i jakościowym jedzeniu z wyższej półki. Skoro dla kogoś istnieje potrzeba powrotu do domu po 8 godzinach i wolne weekendy to niech nie liczy na jakieś obfite wynagrodzenie.
Za 3000 da się normalnie żyć. Tylko bez wydawania tego na zbędne obrandowane ubrania i udawanie, że żyje na innym poziomie niż faktycznie jest.
Życie kosztuje. Nie może być tak na rynku, że każdego na wszystko stać i można to mieć na wyciągnięcie ręki. Albo się staramy i dostajemy to w nagrodzę albo siedzimy na tyłku i nie narzekamy na to, ze więcej „się nie dostaje”.
Do pani Agi- jest pani obrzydliwa w tym co pani pisze. 3000/brutto zarabiają ludzie którzy również pracują ciężko niezależnie od fachu. To są ludzie wokół pani: kierowcy, sprzewczynie, sprzątaczki, urzędnicy, pracownicy fizyczni, pracownicy oświaty, pracownicy służby zdrowia. Ci ludzie nie zasługują na to bym im umniejszać, zasługują na godne życie za swoją pracę. Pani pasuje sytuacja, w której dorosły człowiek pracujący musi wynajmować pokój za 800zl, bo inaczej nie będzie miał na życie. To jets chore, to nie jest normalny świat. Brzydzę się takimi ludźmi jak pani i szczerze mówiąc życzę pani jak najgorzej. Nie pozdrawiam.
Bartku, nie egzaltuj się tak. Owszem są przypadki gdy losowe zdarzenia zabierają komuś szanse na lepsze życie to upragnione. Ja mimo iż jestem z pokolenia obecnych 26-28 latków pamietam jak moi rodzice startowali z poziomu jaki miał każdy wówczas, w drużynie piłkarskiej jako jedyny nie miałem możliwości na wyjechania z kolegami na obóz, buty do grania dostałem po starszym koledze, wracając ze szkoły na jesieni szedłem w pole, wycinać maliny. Rodzice po godzinach i w wakacje na urlopie dorabiali na tym co dało się uprawiać, żeby skończyć dom, wykształcić dzieci. Nie miałem wymagań co do ubioru, bo rodzice wpoili mi bardzo ważna rzecz, ze ja sam mam wartość, sam ja przedstawiam. Po tych 20 latach okazało się ze ludzie będący w zdecydowanie lepszej sytuacji wyjściowej niż moi rodzice, mogą im teraz jedynie zazdrościć, przebimbali sobie te lata, dzieci większości bez większych perspektyw – w końcu moi koledzy, ale czy ja mam teraz przed nimi klękać, ma mi ich być żal, każdy sobie? Ja z którego kiedyś się cicho naśmiewali, bo nie stać go na markowe buty, czyta książki bo nie ma komputera do gier które były popularne. Moi rodzice z trójka dzieci dali rade, każde z nas nauczone etosu właśnie tej pracy, dziadek powtarzał ze uszlachetnia i tak zdaje się jest. Dziękuje rodzicom i szczególnie ojcu za to ze mam ten zaszczyt uczyć się od niego, ze pokazał mi prawdziwa wartość zbudował mnie, wpoił tę dumę. Przykro mi jeśli Twoi rodzice nie dali Ci wędki tak jak moi, bo nie była to marchewka, a sami tez sobie to wszystko ciężka praca zdobyli, ale zdaje się ze jest masę zawodów, rzeczy opłacanych lepiej do których byś się nadawał, tylko wszystko wymaga pracy i zaangażowania. Studia niczego nie gwarantują poza iluzorycznym poczuciem bycia wykształconym, wiem bo sam studiowałem i 9/10 ludzi na roku studiowało żeby skończyć ten kierunek, niezbyt latwy by moc żądać. Owszem ten kraj czasami poddaje w wątpliwość sens pracy, może teraz bardziej niż kilkanaście lat temu, ale wobec tego zmieniajmy to jakimiś konstruktywistycznymi ruchami, a nie postulatami 9 latka, bo to nie przystoi i nie prowadzi do niczego. Chciałbym na koniec sprostowac, pracownicy fizyczni jeśli robią jakaś robotę moga się doskonalić i zarabiać duuuuuzo więcej ale znowu trzeba zaangażowania, na prowincji układanie płytek może być bardzo dochodowa robota i 3 tys to np. tygodniówka, a z tego co sie orientuje 8 stówek za pokój to w dużym mieście. Przeinaczasz fakty, celowo bo zdaje sie jesteś zwolennikiem lewicowych ideałów i przyszedłeś tu nie jak ja, przypadkiem tylko z ta właśnie misja, nic innego nie przychodzi mi do głowy. Problem w tym ze nie wiesz ile kosztuje praca, która wymaga zaangażowania, żadna nie hańbi, sam na studiach poza praca w domu w weekendy pracowałem na budowie i będąc tam miałem nadzieje ze nie pozbędę sie ambicji, jak spora cześć spotkanych tam ludzi. To czyni Cie człowiekiem, godność, poczucie wartości, rozwój. Chcesz mieć odpowiedzialność, nieść ją na własnych barkach, ryzykujesz, zakładasz firmę, działasz na własna rękę, nie chcesz? Godzisz sie na to ile płacą, w urzędzie, sklepie itd. Ja osobiście uważam ze polowe urzędników powinno sie wywalić, bo oprócz systemu nie są nikomu potrzebni, podobnie związki zawodowe, które wiele zakładów doprowadziły do bankructwa przez blokowanie możliwości rozwoju przedsiębiorstwom, ich reorganizacji. Być może marzowo gdybys nie one byłoby lepiej w tym kraju? Może gdyby nie urzędnicy i beznadziejny system funkcjonowania aparatu państwa byłoby wydajniej? Nie dowiemy sie, trzeba pracować i sie kształcić by było mozna zmieniać coś NA LEPSZE,!a słowa oburzenia i podburzanie nie prowadzą do niczego.
Proszę dorosnąć, pani Ago.
No ale mógłby Pan tego Marksa przeczytać czy nie?
Brawo! W punkt.
Panie Profesorze, odnoszę wrażenie, że Pana wiedza o Marksie i marksizmie wynika z jakichś PRL-owskich manipulacji i przeinaczeń. Niczym niekontrolowany neoliberalizm prowadzi naturalnie do monopolu – czyli też tak jakby centralnego planowania gospodarki, tyle że to miliarder współpracujący ściśle z partią rządzącą steruje, zamiast sekretarza partii. Centralne planowanie gospodarki wcale nie jest marksowskim postulatem. Naczelny, znany nawet z memów postulat brzmi: Przejmijmy środki produkcji! A zatem ideał wg Marksa jest właśnie taki, że piekarz sobie sam wybiera, ile chleba wyprodukuje i za ile go sprzeda, bo do niego należą środku produkcji chleba. Marks nie mówił też o tym, że praca (jako wysiłek, wytwarzanie, itp.) alienuje – mówi o tym, że w sytuacji w której szeregowy robotnik nie posiada żadnej decyzyjności, a często nawet nie wytwarza jednego produktu od A do Z, tylko np. wkłada przez cały dzień jedną śrubkę przy produkcji taśmowej (jak to wyglądało w XIX w.) to czuje się wyalienowany od produktu pracy – pod koniec dnia jest zmęczony, zarobił mało, a na domiar złego nawet nie odczuwa naturalnej, ludzkiej satysfakcji z pracy. Przeciwieństwem tego jest u Marksa np. rzemieślnik, który pracuje w małym zakładzie pracy, ale swoim, i jeśli – wracając do piekarza – upiecze zły chleb, albo za mało czy za dużo, to tylko on sam na tym straci. Na koniec dnia ma on jednak świadomość, że wytworzył coś konkretnego, namacalnego, przydatnego. Kwestia alienacji produktu pracy to nie jest żaden postulat polityczny, a jedynie diagnoza. Mam nadzieję, że pomogłam.
Marcinie (skoro społeczeństwo egalitarne, to nie będę tutaj panował), jest tylko jedna osoba na tym świecie która może odebrać znaczenie Twojej ciężkiej pracy i jesteś to Ty. Narzekasz na to, że Hartman Cię upupia, ale to Ty się upupiłeś sam kiedy zareagowałeś na lekki żart Adriana Zandberga wielopoziomową tyradą, w której wielokrotnie pokazałeś braki w wiedzy i obyciu w tematach o których mówisz.
Nikt Ci tej ciężkiej pracy nie odbiera. Nikt Ci nie zarzuca, że tego nie zrobiłeś, jednak od początku promowałeś to jako “wyróżnik człowieka” ignorując faktyczne skutki takiego myślenia. Jasne, w wolnym zawodzie może i zapieprz po 16h pcha nas do przodu nie zostawiając nikogo za bardzo w tyle, ale w każdym zakładzie pracy tego typu przodownictwo tylko zwiększa wymagania wobec innych. “Skoro on daje się wyzyskiwać, to czemu nie kto inny.” Zresztą, z relacji na goworku a także moich znajomych doskonale wiem, że taki standard jest utrzymywany w kancelariach w Warszawie, w tym prawdopodobnie w DZP, na której wyzysku się bogacisz.
W tym felietonie ewidentnie masz tantrum, bo Hartman wykorzystał twoje techniki, twoje adpersonamy i twoje upupianie ludzi wykształconych (przypominam, że Zandberg jest doktorem historii) przeciwko Tobie. Zdjął Cię z piedestału jako autorytetu w sprawach wszelakich i ustawił Cię do pionu. Teraz, znowu popełniasz błędy, sprowadzając marksizm do marksizmu-leninizmu, ignorując to ile pieniędzy wrzuciło USA w tępienie wszelkich innych odmian marksizmu w różnych krajach, a także to, że marksiści byli w awangardzie popychania daleko idących zmian, z których efektów korzystamy do dziś.
Jedyną osobą która rozkułacza Cię z powagi, jesteś Ty sam, pieprząc farmazony, idąc w tok myślowy Petersona, który swoją nieznajomość Marksizmu skutecznie udowodnił w debacie z Żiżkiem. Budując chochoły, które potem strącasz. Używasz pustych odwołań do autorytetu. To są dopiero infantylne zagrywki retoryczne, Schopenhauer mógłby ich w “Erystyce” użyć jako przykładów nierzetelnych argumentów.
Napisałeś kiedyś w Gazecie Wyborczej, że elity są zbyt pyszne. Świetnie się w to w tym momencie wpisujesz, bo fakt, że ktoś stwierdził, że nie jesteś wyjątkowym najwspanialszym self-made-manem na świecie doprowadza Cię do furii którą wyrażasz od 10 dni gdziekolwiek Cię ktoś nie pogłaszcze po główce.
A na sam koniec, Martin Luther King, Jr., wielki demokratyczny socjalista stałby z tym transparentem z Zandbergiem, bo on zapierdalał, żeby inni nie musieli i żeby nie byli wyzyskiwani przez takich cynicznych, pysznych, zdzieciniałych prawniczków jak Ty. To, że tego nie wiesz i wycierasz sobie nim gębę pokazuje, że tytuł profesorski nie stanowi o wiedzy ani o mądrości poza dosyć małym poletkiem które sobie stworzyłeś.
Miłego 16h dnia pracy.
Szanowny Panie,
użycie określenia “Pan profesor” to oznaka szacunku dla pracy jaką wykonał ten człowiek. Próba odebrania tego szacunku w myśl społeczeństwa egalitarnego to raczej brak kultury niż troska o równość – taka mała dygresja z mojej strony.
Niemniej przechodząc do tematu, śmiem twierdzić iż jak ktoś naklei na żabę naklejkę, że jest ona krową to ona nadal żabą pozostanie. Ford Focus i Ford Fiesta to dalej Ford chodź się trochę od siebie różnią – tak sam jak z marksizmem i marsizmem-leninizmem. Zresztą, w mojej ocenie, zabieg świadomego wprowadzaniu chaosu semantycznego po prostu nie przystoi Panie Adamie – w szczególności czytelnikowi “Erystyki” Schopenhauer’a.
Dodatkowo, zwracam się do Pana z uprzejmą prośbą o zamieszczenie link’u do debaty Zizek vs Peterson ponieważ chyba oglądaliśmy dwie różne debaty.
Odwołując się dalej do Pana wypowiedzi myślę, że właśnie całe sedno sprawy tkwi w tym, że Pan Zandberg nie chciał rozmawiać merytorycznie. Obrzucił Pana profesora błotem wyciągając jego słowa z kontekstu. Kontekstu analizy zmian społecznych i ich wpływu na etos pracy na przestrzeni lat. Myślę, że od akademika, profesora filozofii można by wymagać trochę więcej niż od polityka. Z chęcią, przeczytałbym taką polemikę, a tak pozostał tylko niesmak do zagłębiania się w myśl lewicową.
Zaintrygował mnie Pan swoją analizą gdzie interpretuje Pan jednozdaniowe “ależ ma Pan mocną psychikę Panie profesorze” jako przejaw naukowego uprawiania historii przez osobę posiadającą stopień naukowy. Nie znam tego rodzaju wykładni.
Na sam koniec apel do Pana Panie Adamie oraz ludzi, którym bliskie są Pana poglądy – nie odbierajcie mi możliwości lepszego życia bo chce więcej i robię więcej. Też spróbujcie. Nie jest łatwo. I to piszę ja, nie jakieś rozwydrzone bogate dziecko tylko pracujący po 12 godzin dziennie, doktoryzujący się na prywatnej, płatnej uczelni (za swoje ciężko zarobione i odłożone pieniądze) nie przymuszony przez kogokolwiek, wywodzący się z domu pracowników fizycznych, 29latek.
Do dziś myślałem, że głównym polem działania lewicy jest poprawa życia ludzi, w szczególności tych którzy gorzej sobie radzą, teraz widzę że chodzi raczej nie o to aby każdy “mógł mieć” ale raczej o to aby każdy równo nie miał – na początku dobrobytu a potem “nic do powiedzenia”, wszak pokazuje Pan, że kto nie z nami to przeciwko nam.
Niezależnie od wszystkiego, składam Panu jak i wszystkim czytającym ten komentarz wyrazy szacunku. Bez przekleństw, bez szufladkowania, bez nienawiści. Lepiej rozmawiać niż walczyć – niestety nie widzi tego dzisiejsza lewica, a swoim buńczucznym zachowaniem wypycha niezdecydowany elektorat do partii o skłonnościach autorytarnych. W sumie może to i dobrze. Mieliśmy wszak w Europie przykłady zarówno socjalizmu narodowego jak i klasowego – rezultatem ponad 100 milionów ofiar tych zbrodniczych systemów.
Niefortunne jest te ostatnie zadnie – autorytaryzm nie jest i nigdy nie był dobry. Nie powinienem tak tego ujmować.
Przyrównywanie marksizmu do marksizmu-leninizmu byłoby raczej porównywalne z porównywaniem liberalizmu klasycznego z pinochetyzmem, ale go off.
Nie bawię się w panów w internecie, Marcin sam się pozbawia szacunku i nie zamierzam rozpoznawać jego autorytetu w dziedzinie farmazonów, tak samo jak nie rozpoznam autorytetu Petersona (który w debacie z Żiżkiem pokazał, że o marksizmie nie wie nic).
Nikt nikomu nie odbiera możliwości lepszego życia. Chcemy właśnie żeby to lepsze życie mniej kosztowało, żeby nie trzeba było płacić za doktorat czy harować 12h. Podziwiamy wytrwałość. To czego nie akceptujemy to wpajanie ludziom młodszym od siebie że to jest wyznacznik wyjątkowości i jedyną droga. Bo są inne drogi, tylko trzeba wprowadzić systemy które zabezpieczą ludzi na tyle, by mogli pracować na siebie a nie na innych. Tutaj cały problem Matczaka, że udaje, że jako partner w DZP nie czerpie korzyści z nieludzkiego wyzysku. Ba, promuje dawanie się wyzyskiwać jako bohaterskie. Potem szybko zmienia temat, żeby wydawało się, za to jednak chodziło o pracę nad sobą. Miałem kolegę w SKSie, miał tygodnie w których wracał do domu tylko po nowe ubranie. Patrząc po GoWorku w DZP niewiele lepiej. Mu wyjątkowość z tego nie została, tylko otyłość spowodowana stresem.
Polecam wyjść z oblężonej twierdzy i zauważyć że nasze propozycje dadzą wszystkim pracusiom więcej wartości za godzinę ich pracy i więcej czasu na doskonalenie się.
Ma Pan też trochę racji w tym co Pan pisze – nie neguje tego. Nie podobała mi się forma. Zainspirował mnie Pan do głębszego badania przedmiotowego zagadnienia. Dziękuję Panu za to. Miłego dnia!
Walczmy razem o lepszą Polskę. Jak mówi afrykańskie przysłowie “gdy walczą dwa słonie przegraną jest trawa na sawannie” – nie dopuśćmy do tego.
Pozdrawiam!
W dużym skrócie cały ten tekst można podsumować tak, że autor nie potrafi odróżnić krytyki od cenzury. Jak ktoś wchodzi w polemikę i krytykuje prof. Matczaka, to jest zamordystą, zwolennikiem cenzury i akolitą “cancel culture”. Ale jak to prof. Matczak kogoś krytykuje, to mamy już do czynienia z dopuszczalną, a może wręcz konieczną ekspresją wolności sowa.
Jest to typowa w ostatnich latach dla konserwatystów i neoliberałów hipokryzja, Ciekawe, czy uświadomiona i jest to tylko zabieg erystyczny aby uniknąć dyskusji o meritum (bo na razie nie usłyszeliśmy np. żadnego usprawiedliwienia dla wygłaszanych wcześniej pochwał dla łamania prawa pracy), czy też pan profesor naprawdę uważa, że z uwagi na swoją światłość i bycie “doskonale wykształconym prawnikiem” z zasady ma rację i jego wypowiedzi nie powinny podlegać krytyce…
Z całym szacunkiem, ale niech Pan profesor zobaczy, ile osób chodzi na seminaria poświęcone Marksowi prowadzone na filozofii na przykład, a ile osób chodzi na Pana seminaria z teorii prawa czy filozofii prawa. Albo ile osób się interesuje obecnie marksizmem, a ile filozofią prawa. Coraz większe zainteresowanie myślą Marksa świadczy o tym, że pewnie dla wielu młodych osób jest aktualny i w jakiś sposób koresponduje z ich wrażliwością. Tu nie ma sensu straszyć Kubą i Wenezuelą, ale trzeba zrozumieć raczej, dlaczego się tak dzieje. I niezbyt wysokich lotów argumenty typu “rynek ma zawsze rację, bo jest rozproszony”, może dobre w latach 90., nie wystarczą.
Brawo za odwagę, Pan prof. przekłuł bańkę, już nie jest “duszeńką” lewicy, bo w przeciwieństwie do ich guru zna literaturę i potrafi uzasadnić swoją postawę. A postawa to normalna, wolnościowo-konserwatywna, osobna.
ROTFL, naprawdę jak się dostało po głowie za wyskakiwanie z paleolibertariańskimi bredniami z jaskini, to pasowałoby przeprosić i obiecać poprawę, a nie się wygłupiać dalej.